Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 182.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! żal, okrutny żal!.. — przerwała Dubrawka — ale nie mówionoż nam, iż przeznaczeniem niewiasty iść za mężem?.. Jam jak Młada nie stworzona do klasztoru... ja wolę inne życie... mnie cisza cięży...
Mówiąc jakby zawstydzona spuściła trochę oczy, ale półuśmiech krążył jéj po ustach.
Podeszła do ojca, w rękę go całując, stary milcząc w głowę ją pocałował i westchnął.
— Idź — rzekł — niech Bóg cię błogosławi... idź... i mnie czas do gościa...
Jeszcze raz ucałowawszy rękę ojca Dubrawka, żywo z izby wybiegła.
Stary kneź klasnął na sługi.
I on także szedł w podwórze przypatrywać się zapasom młodzieży.
Tak się ten dzień rozpoczął od igrzysk w podwórzu, przy których i Mieszko mógł popisać się z niepospolitą siłą i zręcznością. Trzaskano włócznie, rzucano oszczepy, biegano pieszo i konno.
Uznojeni i gwarząc wesoło siedli potém wszyscy do uczty, bo obiad naówczas w rannéj dawano godzinie. Znowu tedy dwaj kneziowie siedli razem, ale weselszą wiedli i poufalszą rozmowę. Bolko niemal już jak syna gościa uważał.
Dubrawka przybyła do stołu ubrana wytworniéj jak wczora z twarzą figlarnie rozweseloną. Spojrzał Mieszko na nią.
— Miłościwy panie — odezwał się pocichu —