Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełnie, stare owe rzezane i kraszone słupy, ozdoby z drzewa misterne i ciesielska robota, wedle starego słowian obyczaju znikły. Kamień je zastępował i stropy tylko ozdobne z drzewa przypominały dawniejsze czasy. Gruby mur z ciasnemi oknami otaczał izby nie wesołe, ciemne, prawie więzienne. Wszędzie pełno było wśród tego mroku świecących, pozawieszanych zbroi, rynsztunków różnych, a na stołach naczyń kruszcowych i kunsztownych wyrobów.
Ściany gdzieniegdzie osłaniały szyte opony kwieciste i kobierce. Oznaki nowéj wiary wszędzie uderzały w oczy. Duchowieństwo, które otaczało Bolesława, którego wychowańcem był syn jego, starało się o to, aby nowo nawróceni mieli na oczach ciągle obrazy przypominające im ich obowiązki. Nie było jednéj izby bez wizerunku Zbawiciela na krzyżu, ze straszliwym realizmem wyrzeźbionego wyraziście i nieforemnie. U każdych drzwi wisiało naczynie z wodą święconą, na ścianach obrazki w tłach złocistych, których Byzancium dostarczało.
Przedmioty te, których znaczenia Mieszko się tylko mógł domyślać, równie go niespokojnym czyniły jak ów krzyż, który ujrzał w obłokach nad Hradszynem. Na pamięć przychodziły cuda o których słyszał i których się lękał.
Gospodarz i gość po chwili siedli razem na ustroniu, we wgłębieniu muru, z którego okno