Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brał, bydła i koni, i bab i dzieci... a oto dla ciebie kniehini — bo ja o was nigdy nie zapominam... wybrałem co najlepszego.
To mówiąc wskazał jéj, aby nastawiła ręce... Górka podniosła nieco połę sukni... a Sydbór począł wyjmować z zanadrza, sypać jéj śmiejąc się na nastawioną połę, pierścienie, kolce złote, i ozdoby kobiece. Przy jednym z kolców, trzymała się część ucha oderwanego z niém razem, ale nikt nie spojrzał na to.
Sydbór śmiał się chwaląc łupem, kniehini zdawała téż nim cieszyć... lecz dziękowała bratu, bez wielkiego zapału. Po chwili wszystkę tę zdobycz oddała staréj Srokisze do schowania, a wojak począł opowiadać jak palił i zabijał.
Włast stał jesze[1], lecz nie miał już tu co robić, nikt nań nie patrzał, pokłoniwszy się więc, dał znak staréj, ażeby go wypuściła.
Wyszła ona za nim — a w komorze kniehini słychać już było tylko dzikie śmiechy Sydbóra. Wypuszczając dziecko swe stara szepnęła mu, gdzie i jak znaleść ją może, jeśliby czego potrzebował. W istocie ona to go najwięcéj widzieć i cieszyć się nim potrzebowała.
Wyszedłszy ze dworu kniehini, Włast, któremu na pamięci stał ciągle obraz starca niemiłosiernie skrępowanego — choć nie wiedział gdzie go miał szukać, postanowił iść dowiedzieć się o niewolniku, aby mu być jaką pomocą.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – jeszcze.