Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzycie? Zła jest na wszystkich, bo jéj młodość pełznie z włosami, bo ma już zmarszczki na twarzy i Stogniew ją dla młodszéj porzucił.
Różana zacisnęła pięści, Lilja zaczęła się śmiać.
— Myśmy winne, bośmy młode, bośmy wesołe, kiedy ona już ani krasną, ani młodą być nie może. Tak! tak! powtórzyła, widząc, że Różanie się oczy paliły i usta drżały.
Tak! miłościwy panie — chciałaby abyśmy u kądzieli siedziały cały dzień, a ona sobie mogła spokojnie starszyznę na miód zwabić do siebie.
— A ty gadzino! — krzyknęła Różana — w gniewie, powstrzymać się nie mogąc.
Mieszko śmiał się z kłótni, która się go bawić zdawała, lecz zarazem czoło coraz mu się groźniéj fałdowało. Lilja uśmiech wywoływała na usta, usiłując pana rozbroić.
Niedość było na tych dwu zapaśnicach, drzwi się otwarły głośno, wpadła trzecia jeszcze. Było to dziewcze równego może wieku z Lilją, ale do niéj niepodobne, drobne, wątłe, białe, z włosami złotawemi z oczkami szaremi, jakby do płaczu stworzonemi. Na pozór słaba i bezbronna, mała Barwina, więcéj może miała dumy i siły w obliczu, niż te dwie co ją uprzedziły. Z jakąś powagą dziwną, zbliżyła się, główkę podnosząc do knezia.
— Ta Lilja — rzekła. — Kropiwa nie Lilja. — Ona wszystkiemu winna! Ona mnie i żadnéj nie daje spokoju! Jam przecież starsza od niéj i mam