Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jomego zoczywszy na ławie, przybliżył się do słupów prawie, by mu się pilniéj przypatrzył.
Własta téż mógł on zaciekawić, bo nie wyglądał jak drudzy, a odgadnąć było trudno, co na kneziowskim dworze robił.
Pięknym wcale nie był, krępy bardzo i zsiadły, nogi miał trochę krzywe, łeb duży, kręcącym się czarnym włosem pokryty. Z ust dobywały mu się dwa kły, dziwnie wyrosłe, tak że wargi ich przysłonić nie mogły, nawet gdy gębę zaciskał, sterczały z niéj żółte kości, nadając twarzy niby wyraz dzikiego śmiechu. Ogromne ręce, silne, grube, pięści jak młoty, kark krótki i żylasty, pierś wydatna szeroka, wszystko mu jakąś zwierzęcą nadawało cechę. Czoło téż miał bardzo nizkie, a ślepia świecące jak u kota.
Dłonie, które ściśnięte trzymał, nie przymykały się zupełnie, bo ogromne rysie pazury nie dawały się im stulić. Sterczały one długie, pozawracane, śpiczaste, ostre, jak oręż do obrony.
Prosta gunia okrywała ciało obrosłe włosem, na nogach miał grube płócienne spodnie i nędzne wykoszlawione chodaki. Takie potworne stworzenia chowali wówczas radzi panowie do posług, tak samo jak oswojone niedźwiedzie i przyłaskawione wilki.
Gdy psy siedzące u słupów zobaczyły go zbliżającego się, ogony wziąwszy pod siebie uszły mu zaraz z drogi i pokładły się daléj, jakby go