Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 081.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bieskiego zdradzić mi każe, pójdę ztąd... zostaniesz ty sam, i będziesz staremu dziecięciem i pociechą.
— Jakto? porzuciłbyś wszystko? ojca? siostrę? dom — nas... bogactwa wasze? dla...
— Tak — odparł Włast. — Nie pytaj mnie dla czego i kogo. Ja ci więcéj powiedzieć nie mogę dziś... ale ci przysięgam — porzucę wszystko, abym ocalił więcéj niżeli to wszystko!!
Zadumany, przelękły prawie Jarmierz stał przed nim, słuchając i uszom niewierząc, patrząc i niewierząc oczom, bo twarz Własta zamiast być smutną i strwożoną, promieniała weselem i jakby dumą zwycięzką.
Dokończywszy tych słów, Włast uściskał prawie wesoło Jarmierza, i nie kryjąc się już przed nim, ukląkł wnet na modlitwę...
Ta także była dla poganina jakiemś zdumiewającém zjawiskiem. Przy obrzędach pogańskich widywał szał i obłąkanie prawie, nie widział nigdy człowieka tak spokojnie, ze łzami, z męztwem rozmawiającego z niewidzialnym duchem.
Czuł on, że to była rozmowa, że w ciemnościach téj nocy, dla oka niedostrzeżona potęga jakaś dźwigała tego tak słabego na pozór człowieka, dając mu siłę i męztwo dziwne.
Wszystko co mu Włast powiedział, dawało do myślenia, napełniało trwogą, jak objaw nowy świata nieznanego...