Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 061.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A z niemcami tak umiał być, iż go najbystrzejsi nie zbadali. Co w myśli miał, tego nigdy nikt odgadnąć nie mógł. Starszyzna co koło niego chodziła, co go mówiącego słuchała, nierazby była poprzysięgła, że jutro wypocznie, że na jutro o niczém nie myśli, a o świcie pan co wczoraj dziewczętom sobie śpiewać kazał, jakby o niczém nie myślał, konia dosiadał i na granicę biegł.
Nikt nie wiedział ni dnia, ni godziny, kiedy zawoła na koń... Ludzi swych miał niepozornych, odartych, co doń wchodzili i wychodzili dniem i nocą, na żebraków wyglądając, z temi się zamykał i kto wie, co im za rozkazy dawał, a co od nich za poselstwa odbierał.
Więc choć na pozór wesoły człek i pusty, Mieszko u wszystkich poważanie miał, bo nad niemi rozumem stał wysoko.
Za kneziem jechało dwóch powinowatych jego przybocznych i Stogniew, co był nad dworem, jego, i wojewodów dwu starych, i garść raźnéj młodzieży. Wszyscy bogato poprzyodziewani i zbrojni pięknie.
Pan to był, co choć niewiele potrzebował dla siebie, wspaniałość lubił około dworu i ludzi.
Na widok Lubonia i orszaku jego, który stał z odkrytemi głowy, Mieszkowi twarz wesoła jeszcze się piękniéj rozpogodziła. Konia wstrzymał, a podczas gdy Luboń do nóg mu się skłaniał, po ramieniu go uderzył pozdrawiając. Drugim téż