Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 060.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

we wnętrzu, choć na pozór oko patrzało niezmrużone, wprost na ludzi, czasem błysnęło ono jakimś ogniem z głębi, jakby płomień buchnął z duszy. I wnet uśmiechało się znowu. Tak samo usta, drgały czasem dziko i wracały do dobrodusznego wyrazu.
Kochali go ludzie, ale drżeli przed nim razem, a przyboczni wiedzieli, że choć się na nie[1] patrzeć nie zdawał, widział wszystko. Co dziwniejsza, były rzeczy, które odgadł jakby je widział, choć podpatrzyć nie mógł. W dzień wesela, jak dziś, gdy jechał Mieszko zabawić się u ziemianina swojego, wyglądał raczéj na sąsiada dobrego niż na pana, ale gdy na wojnę konia dosiadł i do ręki miecz wziął, drżało przed nim co żyło.
I w zamku swym w Poznaniu, gdy ze starszyzną się rozrywał przy kubku, albo ze swojemi niewiasty żartował, zdał się miękki, a jakby do niewieścich tylko bałamuctw stworzony, bo się w nich lubował téż bardzo; ale to trwało tylko dopóki nie zapalono wici i na wojnę iść nie trzeba było. Zmieniał się wówczas rozkoszny wódz na surowego wojaka, który ani głodu, ani chłodu się nie zląkł...
Ze swemi się zabawiając, można sądzić było, że tajemnicy żadnéj nie miał, a otwarty był do zbytku; znali go przecie blizcy, że więcéj wiedział niż powiedział, i chytrym być potrafił, gdy tego nastała potrzeba.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – nic.