Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Luboń głowę skłonił pachołkowi, który stał niedaleko, miodu kazał podać, aby się przybyły pokrzepił, ale na twarzy więcéj widać było zakłopotania niż radości.
Miód wnet przynieśli, a Stogniew, który był u dworu knezia starszym, pił za zdrowie gospodarza i syna jego.
Potém ledwie okiem rzuciwszy po podwórzu i zebranéj drużynie, rękę podał i już na konia się sadowił, a tak raźno znów na grzbiet mu skoczył, iż się aż patrzący zaśmieli. Ręką ich pozdrowiwszy dokoła, do wrót nazad ruszał, ledwie za nie wyjechawszy, konia pocisnął i już tylko tuman kurzu zwijał się przez pólko bez drogi ku lasowi.
Luboń téż zaraz znikł. Szedł do znanego kamienia, na którym stara prządka siadywała.
— Matko — rzekł — licha nasza dola, choć cześć wielka... Knezia będziemy mieli, Mieszek przybędzie... A nie co go tu prowadzi, ino Hoża, bo mu już świeżéj trzeba... Niechże się schowa, aby jéj nie było... bo kocha on mnie, kocha... miłuje i czci, ale córkę od studni chwycić każe, aby tylko mógł...
Potrząsł głową stary. Dobrogniewa téż wstała biorąc kądziel z sobą i poszła zaraz wnuczki szukać.
Było w obyczaju że niewiasty gościom, zwłaszcza dostojniejszym, służyły, jadło i napoje przy-