Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Luboń został naówczas sam, ale stanąwszy u pościeli, zadumał się nie mogąc o śnie pomyśleć.
Radość w nim z jakimś strachem walczyła... łzy niemęzkie czuł na powiekach. Włast to był, jedyne dziecko, a nie ten i nie taki, jakim on by go mieć chciał. Cieszył się tém, że życie zamarłemu powróci, wolał takiego mieć, niż żadnego, a wojak stary gryzł się razem, w synu wojennego nie widząc ducha.
Żołnierzem naówczas był ziemianin każdy, a kto nim być nie umiał, ten niemal mężem i człowiekiem być przestawał. Więc klął w duchu tych ludzi co mu na wzgardę dziecię bezsilne jakieś i kalekę oddali...
Więcéj męztwa i ochoty bojowéj było niemal w pięknéj dziewczynie co się jego siostrą zwała.
Nie spał Luboń całą noc, a gdy świtać zaczęło, zmęczony na rosę wyszedł i powietrze, aby się orzeźwić.
Jarmierz, który z obowiązku o brzasku był na nogach, drogę mu zaszedł. Był to jego ulubieniec, którego jak syna kochał. Spotkali się u wrót, stary mu na ramieniu rękę położył.
— Cóż Włast?
— Jarmierz zmilczał. — Prawda — rzekł stary tęskno — niemcy z niego babę zrobili — na moje dziecko nie wygląda.
Wojak jeszcze nie odpowiedział.