Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 018.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwykło się wesoło rozkoszować, gdy pana w domu nie ma.
Ale na drodze tentent się dał słyszeć i wielka ta wrzawa zaraz przycichła, psy biegły ku wrotom. Zdala na polu widać było jadący do dworu orszak cały, dosyć pokaźny, konnych i zbrojnych ludzi. Przodem na dobrym koniu jechał dorodny niemłody już mężczyzna pięknéj postawy wojackiéj, z ręką w bok, w krótkim płaszczu, a raczéj sukni, zdjętéj z rękawów dla gorąca i tylko na ramiona rzuconéj. Miecz miał u pasa, nóż w pochwie za pasem, a u siedzenia na koniu młot wisiał nabijany gwoźdźmi żółtemi i wyrabiany misternie, w skórzanéj objęty pochewce. Za nim kilku młodych jednako odzianych i zbrojnych dobrze jechało. Wyglądali wszyscy jakby z boju albo na bój się wybrali.
Poznać było łatwo, że do domu dążyli i obcymi tu nie byli, konie ich rżały niespokojnie, i oni oczy zwracali ku dworowi. Twarz jednak tego, co przodem jechał, nie rozjaśniła się na widok jego, poważny jechał i zamyślony.
Parobcy z pola przybyli postrzegłszy zbliżających się, podbiegli ku wrotom na ich przyjęcie. We drzwiach pod słupkami stało piękne dziewczę, tak jak z lasu przybyło, uśmiechając się, a starucha rękę położywszy na jéj ramieniu, drugą trzymając jeszcze swą kądziel, nie ruszyła się od jéj boku.