Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 016.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kując się zerwały, jakby i ich uradowały te ludzkie głosy, po długiéj ciszy. A w tém z lasu ukazała się cała gromadka dziewcząt w bieli.
Przodem szła najpiękniejsza, wysokiego wzrostu, smukła, ze śmiejącemi się oczyma, z ciemnym włosem w kosy zaplecionym, z podniesioną raźnie główką, na któréj, oprócz rucianego wianuszka, niosła całą wiązankę świeżych leśnych kwiatów, aż na ramiona spadających. W białéj koszuli i zapaskach, ze sznurami bursztynów i krasnych kamyków na szyi, przepasana czerwonym pasem, którego końce u boku spadały, szła tak jak leśna panna, królując widocznie tym co za nią biegły i w oczy jéj patrzały.
Przed sobą w spódniczce podwiniętéj miała pełno uzbieranych ziół i różnéj leśnéj zdobyczy. Dziewczęta téż idące za nią niosły kobiałki na plecach, koszyki w rękach, postrojone były w kwiaty jak ona, a lica im się wszystkim młodością śmiały i weselem.
Szły ku dworowi i śpiewały, ostatnia zwrotka piosenki skończyła się śmiechem, bo téż i psy łasząc się ku dziewczętom przypadły.
Z drugiéj strony becząca i wrzawliwie odzywająca się cisnęła do wrót trzoda. Cisza przed chwilą wielka zmieniła się w gwar życia pełny. Starucha patrzyła na dziewczynę z uśmiechem, a ta ku niéj dążyła potrząsając uwieńczoną główką.