Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 199.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

milczenia, spytał zaraz — czy się co we dworze nie stało?
Dobrosław zwlekał z odpowiedzią.
— Miłościwy kneziu — rzekł wreszcie skinąwszy wprzód na komorników, aby odeszli — nasza kniehini się wybiera w drogę...
— Dokąd? kiedy? — spytał kneź.
— Przyjechał z Pragi poseł... nie wiem co przywiózł z sobą, kazano wszystko do podróży sposobić...
Ponieważ noc była późna, Mieszko nie pytając ani dowiadując się więcéj, legł na spoczynek.
Nazajutrz raniéj niż zwykle był na nogach. W istocie w dworcu Dubrawki ładowano juki i skrzynie i wynoszono je w podwórze, widać było ludzi spiesznie się uwijających i ruch niezwykły. Posłał Mieszko natychmiast po Różanę.
Zdaje się, że stara pani już się tego spodziewała, bo mimo pory rannéj weszła ubrana starannie, we wszystkie błyskotki, które lubiła.
— Co się u was dzieje? — zapytał kneź.
— A! miłościwy panie! miłościwy panie... — do nóg się kłaniając i przystępując blisko, jak do poufnego zwierzenia Różana — co się u nas dzieje!.. tracę głowę! sama nie wiem... Zamęt... Wczoraj przybyli czechy do miłościwéj pani, mówiła z niemi długo na osobności. Nie mam tego zwyczaju, żebym podsłuchiwała... nie wiem nawet, co mówili... Ale cicho szeptano długo,