Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tłum ich milczący nacisnął, otoczył, skupił się, objął tak, że z trudnością wyzwolić się potrafili. Z wałów stoczyli się ludzie ci niemi, ku rumowisku i wprost z niego chwytali unosząc co leżało jeszcze. Wyparci obcy, którzy obalili chram, musieli milczący i bezczynni pozostać na boku, nie śmiejąc się już ruszyć. Z rąk im wyrywano drzewo odpychając, krzyczeć i wołać pomocy nie chcieli, ustąpili więc, czekając aż rabunek się skończy.
Stos się zmniejszał w mgnieniu oka, najcięższe kłody wysuwały się w ciemności gdzieś i przepadały w nich. Została kupka kamieni tylko i te potoczyły się ku wałom, nareszcie poruszona ziemia, węgle i trzaski okrywały plac i tłum z wałów odpływać począł.
Małe kupki gdzieniegdzie widać było zdala, po tém nikogo więcéj. Stary chram zniknął bez śladu.
Gdy po długiéj uczcie wyszła starszyzna z dworca, rozgrzana miodem i rozradowana przyjęciem, wszyscy stanęli oniemieli na widok pustéj przestrzeni, gdzie przed niewielą godzinami jeszcze stał chram stary. Spojrzeli po sobie długo, milcząco i cicho rozchodzić się zaczęli.
Po wałach czuwały zbrojne straże i wszystek lud wojenny gotowy był jakby nazajutrz wybierano się na wyprawę. Noc przeszła na czuwaniu w grodzie i mieście, tylko Mieszko legł spać, nie