Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie wskazano, w któréj się miał comes znajdować. Pogoń ta rozpoczęta około południa, przeciągnęła się do wieczora. Następowali polanie na Wigmana i tych co przy nim byli, ale go ująć ani zabić nie mogli. Zmniejszała się gromadka jego towarzyszów, wołano nań, aby się poddał, krew mu z ran ciekła, lecz krewniak cesarski z dumą swojego rodu ginąć wolał, niż temu tłumowi zdać oręż i życie na łaskę... Krok w krok szli za nim zmęczeni jak on, ale równie chciwi pochwycenia go jak on ocalenia, napastnicy; łajano się wzajem po słowiańsku i niemiecku... i mrok padał, a końca téj walce upartéj nie było. Wigmanowi udało się nieco oddalić od pogoni, pomogły mu gąszcze w lesie, zdawało się, że ujść potrafi. Ziemko już był zginął. Hłaska się odbił w pochodzie, został on sam, a z nim Hatton tylko, który go i tu nie chciał opuścić.
Nadeszła noc i ciemność...
Jeszcze w prawo i w lewo słyszeli przedzierających się tych co ich ścigali, ale wkrótce ucichły głosy, i Wigman padł na ziemię napół żywy. Ostrza włóczni kilku tkwiły w jego kaftanie i krew się z pod nich sączyła.
Z niecierpliwością wyrywać je począł Wigman, choć nowéj przyczyniał boleści. Ranny Hatton przywlókł się chcąc go ratować, lecz siły już sam nie miał, upadł u nóg jego i ducha wyzionął.