Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowcze... W ciszy uroczystéj przyspasabiało się to dzieło, które o przyszłości narodu stanowić miało.
Wśród tego niewidomego trudu, ucierano się na granicy z Geronem i jego namiestnikami, Mieszko wychodził sam, wysyłał Sydbóra — walczył ze szczęściem różném.
Nadchodziły wielkanocne święta.
Ks. Jordan wielkie ponosił utrapienie z kneziem, do postu go nie mogąc nałamać, w czém i Dubrawka mało pomogła. Mieszko wcale ich słuchać nie chciał, mięso na stół przynosić kazał, żonę do jedzenia go zmuszał i lekce to sobie ważył. Miał się już ów czterdziestodniowy post ku końcowi, gdy jednego dnia, nagle, zapowiedziano podróż jakąś.
Śmiejąc się Dubrawka, spytała go, czyliby od téj nakazanéj wstrzemięźliwości uciekał? Rozciągała się ona bowiem, jak widziemy z opowiadań Dytmara, nietylko do użycia mięsa, ale do wszelkich innych przyjemności cielesnych, od których się czasu postu powściągać musiano.
Mieszko jakoś na te przestrogi i namowy był głuchym dotąd — i pytanie Dubrawki, zbył dwuznaczném głowy ruszeniem.
Badała go więc dokąd jechał — ale śmiechem i milczeniem odpowiedział — probowała się dowiedzieć czy zabawi długo — rzekł obojętnie, że tego naprzód obrachować nie może.