Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 094.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy straż na znak jakiś dany jéj przez jednego ze starszych, pobiegła za nim. Zdala patrzący na to Dobrosław, ujrzawszy ją z podniesionemi kijami, lecących z wściekłością za O. Prokopem, miotających przekleństwa i rozjadłych, natychmiast pobiegł na ratunek. Nim miał czas dojść na miejsce, już starcy pochwycili byli kapłana i targając go, bijąc, ciągnęli z sobą ku chramowi... O. Prokop ani mógł się bronić przeciw rozjuszonéj zgrai, podarto na nim suknie... niesiono go niemal na rękach, gdy krzyk naprzód Dobrosława dał się słyszeć, a wnet on sam napadł na zuchwałych wróżbitów. Wściekłość ich była tak wielka, że nawet Dobrosławowi z trudnością przyszło wyrwać im z rąk czeskiego księdza...
Nie śmiał zaś wołać na pomoc ludzi, ani zajścia tego czynić widoczniejszém, bo łatwo i lud z wałów i pijani wojacy mogli się wmięszać a powszechny zamęt i bójkę wywołać. Ulękli się wreście i uspokoili owi stróże świątyni, i O. Prokop, choć oszarpany i potłuczony mógł się z pomocą obrońcy ze szpon zajadłych starców oswobodzić.
Co najprędzéj wyciągnął go z sobą z gaju Dobrosław, tłumacząc mu, że jeszcze tu żadnych środków do wprowadzenia publicznego wiary przedsięwziąć nie było czasu i że póki sam kneź ich nie obmyśli, dawne zwyczaje pozostać muszą w swéj sile...