nie było tu nic coby chrześciaństwo przypominało, lecz drewniana chata Mieszka świeciła nagromadzonemi bogactwy, które nawet panów czeskich zdziwiły... Stoły się uginały pod ciężarem kowanych sreber... wystawionych więcéj na pokaz i zdumienie niż z potrzeby... Przyjąwszy cześć i powitanie dworu, który wykrzykiwał wesoło, Dubrawka zwróciła się do Mieszka.
— Panie miłościwy, rzekła — nie uczuję się ja tu ani żoną twą, ani gospodynią, dopóki nas duchowny nie pobłogosławi...
Mieszko trochę się zmarszczył...
— Kniehini moja — rzekł — obejrzyjcie się po komnatach i podwórzach — policzcie tych ludzi co nas otaczają... to są, jak ja, poganie wszyscy.. Gdybym ja dziś waszemu się Bogu pokłonił, kto wie coby mnie czekało jutro... Dajcie mi czas... a pracujcie ze mną.
— Lecz żyć z wami nie mogę inaczéj — odpowiedziała Dubrawka.
Niech ślub zostanie potajemnym, a przecie on dopełnić się musi.
Przystąpił Bolko z naleganiem. Mieszko stał jakby w niepewności co miał począć. Nie położono mu wprzódy warunku tego, ani się spodziewał by uledz musiał, a dnia tego zasmucać nie chciał waśnią. Nie rzekł nic — obrócił się patrzając po przytomnych, czy oczyma znak dał komu, czy szepnął słowo... nikt nie dopatrzył,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 088.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.