Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu nie odpowiedział. Zdało się, jakby znowu ulegając jakiemuś wpływowi czy obawie, cofnął swe postanowienie wcześniejsze, nie zapytał więcéj o niego i zostawił Dobrosławowi wolę rozporządzenia się i działania jak chciał.
Ks. Jordan więc za poradą jego został z nim razem, oczekując zręczności, by mógł przemawiać, nauczać i kierować. Na oko nic żadnéj nie zwiastowało zmiany, z Czech tylko zapowiadano przybycie kniehini Dubrawki, ale i to pokryte było jakąś tajemnicą. Kneź małomówny na zapytania odpowiadał niejasno. Na zamku wszystko było w gotowości.
Jednego poranka Włastowi kazano jechać do Pragi, dodano mu tych samych ludzi, którzy towarzyszyli w pierwszéj wycieczce, a gdy o cel podróży zapytał, Mieszko mu rzekł.
— Pokłońcie się odemnie...
Rad że się do chrześciańskiego kraju dostanie, Włast był posłusznym, pożegnał ks. Jordana i pojechał.
Na zamku znowu to samo stare życie się wiodło bez zmiany, tylko nowy apostoł, któremu jego bezczynność dolegała, nie pytając nikogo, z kijem w ręku, począł szukać owieczek. Często po całych dniach go na grodzie nie było, a gdy Dobrosław już miał wysyłać szukać go niespokojny, wracał nagle, wesół i rozpromieniony, zapewniając go, że Opatrzność bozka nad nim czuwa i nic mu się