Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie frasujcież się, stanie nowy... idźcie do Dobrosława...
Skinął ręką, a sam do Sydbora powrócił. Ks. Jordan pilno mu się przypatrujący, nie rzekł słowa i poszedł za swym przewodnikiem. Dobrosław téż najrzawszy ich, spieszył naprzeciw i zabrał z sobą do izby, gdzie się swobodniéj rozmówić mogli.
Gdy weszli do niéj, a drzwi się za nimi zamknęły, Dobrosław rękę ks. Jordana ucałował i posadził na pierwszém miejscu, a sam zwrócił się do Własta z ubolewaniem.
— Kneziowscy ludzie — rzekł cicho — wysłani ztąd na łunę, w powrocie z Krasnéjgóry pochwycili w lesie dwu dziadów, którzy się podłożeniem ognia przechwalali. Przyciągnięto ich tu na gród i posadzono do ciemnicy... a kneź choć się waha i wzdraga, pono dla przykładu da ich obwiesić obu... Lecz że lud ich szanuje, a narodu drażnić nie chce... nie wie sam jeszcze, jak postąpi...
Obawiając się, aby z jego przyczyny krew się nie lała, Włast posłyszawszy to, natychmiast pobiegł do Mieszka i spotkawszy go wracającego do dworu, do nóg mu padł, prosząc o przebaczenie dla dziadów.
Mieszko zdziwił się mocno.
— Oni ci przecie szkodę wyrządzili... i zemsta ci należy!
— Miłościwy panie — odezwał się Włast —