Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokazała się nędzna mieścina, prawie cała z drewnianych domków złożona. Po nad nią wyżéj nieco wznosił się kościelny dach spiczasty z krzyżykiem. Na drodze krytéj wiodącéj do zamku, widać było zwijających się ludzi konnych i pieszych, co Włastowi czyniło nadzieję, że Gozberta zastanie spoczywającego w gnieździe. Byli jeszcze o staji kilkoro od wzgórza, gdy trzech konnych puściło się ku nim ze psami. Byli to Dodo i Berto synowie pańscy, swawolący sobie i dokazujący z końmi, których ciekawość wzięła dotrzéć do przybywającego orszaku nieznanych ludzi.
Dodo, który był jednego wieku z Włastem i pamiętał go jeszcze z tych czasów, gdy się nad nim jak nad niewolnikiem znęcał, poznał zaraz dawnego towarzysza i wielkim go przywitał okrzykiem. Zsiadł z konia Włast, chcąc go sobie ująć grzecznością, lecz Dodo przypomniał w nim duchownego i z poszanowaniem pewném sam zbliżył się do niego...
— Jakżeś ty tu się u zabłąkał, ojcze Matjo? — zapytał zawsze śmiejący się, gruby już i otyły niemal jak ojciec młody Dodo... Czy cię twoi poganie precz wygnali?
— Jeszcze nie, miłościwy grafie — odparł Włast — przybyłem z dobréj woli, wam i miłościwemu ojcu waszemu, grafowi Gozbertowi się pokłonić...
— Jedźcież ze mną, rad wam pewnie będzie.