Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 207.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że się pozabijali, jeszcze mienie swe na stos z sobą pościągali. Widać resztki niedopalone. A! to żmije są, nie ludzie.
Wszystek tłum, który się na gródek wdarł, pozostał w dali, przypatrując się i iść daléj nie śmiejąc; na każdym ta rzeź okrutna, dobrowolna, czyniła wrażenie przygnębiające. Byliż to ludzie?? Jakież uczucie w piersiach ich mieszkało, które taką obojętność na życie zrodzić mogło? Jakaż nienawiść pałała na tym wielkim stosie ofiarnym!
Wśród milczenia ogólnego stary Siegfried spojrzał ku obozowi.
— A co, mili panowie — rzekł — ja sądzę, że nam tam stoły już musiano pozastawiać. Taki widok pieczonego mięsa pogańskiego zaostrza apetyt. Idźmy się pokrzepić.
I siadł na koń, zawracając ku wrotom. W milczeniu Marszałek, Wielki Komtur, goście pojechali za nim.
Pilleny gorzały jeszcze.
Gdy wszyscy opuścili gródek i ogień tylko w nim gospodarzył, z jamy dobyła się głowa człowieka i dwoje oczu krwawych poczęło się rozglądać dokoła.
Jeden Szwentas umrzéć nie miał odwagi.




KONIEC.