Co żyło, śpieszyło posłyszéć słowo, które wyrocznią było, gdy je ztąd głoszono.
Stało się milczenie wielkie.
Krewule podniósł głos, lecz długo, długo, posłyszéć go nikt nie mógł, bo starcowi w piersi tchu brakło. Podnosił tylko rękę jednę i obie, laskę do góry dźwigał, w niebo patrzał.
Trafem szczególnym, właśnie gdy się to działo, jedna z tych niespodzianych chmur wiosennych, które się prawie w oczach zbierać umieją, nadciągnęła nad dolinę, zasłoniła słońce i głuchy grzmot daleki rozległ się po lesie.
Niektórzy z ludzi z krzykiem popadali na kolana.
Zamilkli Wejdaloci, stróżki podrzuciły ognia, słup dymu się wzniósł nad drzew wierzchołki, i wtém odsłoniło się słońce, pogoda wróciła, jakby cudem.
Konis powtarzał słowa Krewuli, który uwalniał wziętą dziewczynę na usługę Perkunasa, bo już wprzódy innemu ślubowała, a bóg tylko dziewicze serca na służbie swéj miéć może.
Marger, słuchając, podniósł ręce obie i czapkę do góry.
Wrota zagrody otwarły się szeroko i Reda ukazała się w nich, za sobą wiodąc, jak ofiarę, w bieli już i sukni Wejdalotki, z kosami złotemi idącą Baniutę. Zamiast dębowego wieńca stróżek, miała ruciany na czole. Szła i uśmiechała się do narzeczonego, który do niéj biedz chciéć się zdawał.
Stało się z nim coś, czego on sam może nie pojął, aż gdy ostygnął, do matki naprzód pośpieszył i do kolan jéj się schylił. Schwyciła go za głowę.
Pierwszy to był uścisk macierzyński, w którym i synowskie serce zabiło. Od téj chwili poczuli się — ona matką, on dziecięciem.
Baniuta, téż upadłszy na kolana, kraj szaty jéj całowała, a tuż stara Jargała na ziemi się położyła, stóp Kunigasowéj szukając. I płakali a radowali się.
Wtém Reda poczęła wołać, odzyskawszy władzę:
— Na koń! Do Pillen! do Pillen! Lada dzień przyciągną Niemcy i zamkną tam nas; idą już może. Do Pillen!
Lud cały powtórzył ten okrzyk, rzucając się do koni.
Wprędce dolina napół opustoszała, a cały orszak Kunigasowéj w porządku dobrym, skupiony, w pośrodek wziąwszy panią, syna jéj i narzeczoną, i starą jéj matkę, pośpiesznie gnał znanymi drogi do zamku.
Codzień na zaraniu posyłano ludzi na zwiady i powracających słuchano.
Krzyżacy gotowali się całą siłą na Pilleny — powtarzali wszyscy. W pół drogi dano znać, że ów straszny statek olbrzymi, którym od rzeki oblegać gród miano, stał już prawie gotowy, że go tylko smolono i żywność doń zwożono.
Strach jakiś opanowywał wszystkich, nawet mężną Redę, na słuch o téj budowie, która twierdzą przeciwko twierdzy być miała.
Nie obawiano się tyle nagromadzonych wojsk Krzyżackich, co bajecznego statku tego, o którego ogromie prawiono straszne rzeczy. Reda w nim widziała zgubę swą, on jeden był dla niéj najgroźniejszy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 179.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.