Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 179.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co żyło, śpieszyło posłyszéć słowo, które wyrocznią było, gdy je ztąd głoszono.
Stało się milczenie wielkie.
Krewule podniósł głos, lecz długo, długo, posłyszéć go nikt nie mógł, bo starcowi w piersi tchu brakło. Podnosił tylko rękę jednę i obie, laskę do góry dźwigał, w niebo patrzał.
Trafem szczególnym, właśnie gdy się to działo, jedna z tych niespodzianych chmur wiosennych, które się prawie w oczach zbierać umieją, nadciągnęła nad dolinę, zasłoniła słońce i głuchy grzmot daleki rozległ się po lesie.
Niektórzy z ludzi z krzykiem popadali na kolana.
Zamilkli Wejdaloci, stróżki podrzuciły ognia, słup dymu się wzniósł nad drzew wierzchołki, i wtém odsłoniło się słońce, pogoda wróciła, jakby cudem.
Konis powtarzał słowa Krewuli, który uwalniał wziętą dziewczynę na usługę Perkunasa, bo już wprzódy innemu ślubowała, a bóg tylko dziewicze serca na służbie swéj miéć może.
Marger, słuchając, podniósł ręce obie i czapkę do góry.
Wrota zagrody otwarły się szeroko i Reda ukazała się w nich, za sobą wiodąc, jak ofiarę, w bieli już i sukni Wejdalotki, z kosami złotemi idącą Baniutę. Zamiast dębowego wieńca stróżek, miała ruciany na czole. Szła i uśmiechała się do narzeczonego, który do niéj biedz chciéć się zdawał.
Stało się z nim coś, czego on sam może nie pojął, aż gdy ostygnął, do matki naprzód pośpieszył i do kolan jéj się schylił. Schwyciła go za głowę.
Pierwszy to był uścisk macierzyński, w którym i synowskie serce zabiło. Od téj chwili poczuli się — ona matką, on dziecięciem.
Baniuta, téż upadłszy na kolana, kraj szaty jéj całowała, a tuż stara Jargała na ziemi się położyła, stóp Kunigasowéj szukając. I płakali a radowali się.
Wtém Reda poczęła wołać, odzyskawszy władzę:
— Na koń! Do Pillen! do Pillen! Lada dzień przyciągną Niemcy i zamkną tam nas; idą już może. Do Pillen!
Lud cały powtórzył ten okrzyk, rzucając się do koni.
Wprędce dolina napół opustoszała, a cały orszak Kunigasowéj w porządku dobrym, skupiony, w pośrodek wziąwszy panią, syna jéj i narzeczoną, i starą jéj matkę, pośpiesznie gnał znanymi drogi do zamku.
Codzień na zaraniu posyłano ludzi na zwiady i powracających słuchano.
Krzyżacy gotowali się całą siłą na Pilleny — powtarzali wszyscy. W pół drogi dano znać, że ów straszny statek olbrzymi, którym od rzeki oblegać gród miano, stał już prawie gotowy, że go tylko smolono i żywność doń zwożono.
Strach jakiś opanowywał wszystkich, nawet mężną Redę, na słuch o téj budowie, która twierdzą przeciwko twierdzy być miała.
Nie obawiano się tyle nagromadzonych wojsk Krzyżackich, co bajecznego statku tego, o którego ogromie prawiono straszne rzeczy. Reda w nim widziała zgubę swą, on jeden był dla niéj najgroźniejszy.