Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W ciągu téj chwili milczenia, Szwentas, który także na pół już tylko wierzył w Perkunasa, odwykłszy od niego, przysunął się do siedzącego, za rękaw go pociągnął i szeptać począł żywo:
— Kunigasiku, co wam? Zginiecie marnie. Dla czego? dla głupiéj dziewczyny? co wam? co wam?
Odepchnął go Marger groźném spojrzeniem.
— Precz! — zawołał. — Matki nie słucham, a tybyś mnie miał uczyć, niedźwiedziu głupi!
Parobek zgarbił się, pochylił i wycofał.
Kunigasowa poruszyła się, żywo chodząc po małéj przestrzeni, która przed nią wolną była; spojrzała na swoich ludzi. Przez myśl znowu przejść jéj musiało, — kazać go porwać gwałtem; ale z oczu czytała ludzi swych, że mogą się jéj stać nieposłusznymi. Nawykli byli ślepo pełnić jéj rozkazy póty, póki pana nie mieli; teraz ten wydawał się im prawowitym wodzem. Niewiasta nie miała praw męża, który był głową i panem.
Reda na zamku rozkazywała może więcéj, jako córka Walgutisa, jako zastępczyni jego.
Zwróciła się powolnym krokiem do syna, ostygła już i prawie złamana; głos jéj drżał. Złagodniała.
— Marger! dziecko ty moje! — poczęła — nie masz-że ty dla matki serca? nie ulitujesz się ty nade mną?
— Litujcie się wy wprzódy — odparł surowo syn.
— Nie w mojéj mocy jest ci dać tę dziewkę — dodała. — Ty nie wiész, co u nas Wejdaloci znaczą. My z nimi walczyć nie możemy, ani ich tknąć; a na czém oni położyli rękę, to już do nich i do Bogów należy.
— Ja nic nie wiem! — zawołał Marger — ani ich, ani waszego obyczaju; ale bez Baniuty ztąd się nie ruszę.
Siłą ją weźcie, wyproście, wykupcie, zamieńcie, na wagę złota ją im zapłaćcie; a ja muszę ją miéć. Nie, to i życia nie chcę!!
Mówił tak stanowczo, tak męzko, z taką siłą potężną, iż Reda zamilknąć musiała. Wiedziała już, że go nie pokona.
Stała, wpatrzywszy się w ziemię; z wodza i pani przed chwilą, zmieniła się w słabą i nieszczęśliwą niewiastę.
Marger głowę podniósł i dorzucił:
— Baniuta ognia jeszcze nie pilnowała, ani skałki nań nie rzuciła. Jeszcze ona do nich nie należy.
Reda, posłyszawszy to, spojrzała ku zagrodzie i poczęła iść do niéj, nie odpowiadając synowi.
We wrotach widać było gromadę Wejdalotów w bieli, którzy z dala się przypatrywali sporowi temu między matką a synem, nie wiedząc, o co chodziło.
Konis piękny, jakby przeczuwał coś, stał na przedzie.
Widać było, jak Reda szybkim krokiem się zbliżyła ku niemu, mówić