Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz Kunigas chodził i czatował, czy Baniuty nie postrzeże, czy choć głosu jéj nie posłyszy... Znikła, jak w ziemię wpadła, nie było jéj. Mieliżby ją ztąd tajemnie gdzieindziéj uprowadzić?
Nie; jeden był ogień święty i dąb a Romowe.
W duszy Jerzego co się działo, jak cierpiał, jak się zżymał, iż posłuchał rady Szwentasa i naprzód tu przybył, nie wiedział nikt; bo chodził, twarzą kłamiąc, i z Konisem mówił spokojnie, a gniewu i tęsknoty nie okazywał.
Liczył już tylko dni, kiedy się mógł z powrotem spodziewać Szwentasa. Lecz i to obrachować było trudno. Odległości dobrze nie znał, droga była nie jedna, człek znużony... przeszkód wiele.
Gdy w borze zatętniło, a nowi ludzie przyjeżdżali na Romowe, serce mu biło, spoglądał, wywiadywał się, nuż od matki posłowie?
Ale oczekiwanych nie było.
Wyszedłszy za zagrodę, siadał pod nią, patrzał w dolinę, i dumał. Tęsknota go zjadała. A i życie tutejsze, i strawa, i wszystko, co widział, nie w smak mu było a krzywe...
Na zamku żywot był łatwiejszy, chleb smaczniejszy, obyczaj mniéj dziki.. Tu za to swobodę miał i u swoich się czuł.
Lecz swoi byli, a czasem jak-by obcy mu, wstrętliwi. Gdy o bogach, gusłach, sprawach swych opowiadali, rozumiéć ich nie mógł, niekiedy się brzydził. Chciał bardzo miłować, a serce stygło.
Ciężko mu było: z tém, co porzucił, nie rozstał się całkiem; to, co miał, odpychało go.
Lud z pałkami i pociskami, bez zbroi, bez odzieży, pół nagi, skórami okryty, niekiedy mu źwierzęcym się wydawał. Krzyżacy w lśniących zbrojach i łańcuchach piękniejsi byli.
Lecz całéj Litwy jednym tłumem w dolinie mierzyć nie było można. Na dworze Gedymina musiało być inaczéj.
Upłynęło już siedm dni od wyjścia Szwentasa, a od Pillen wieści nie było...
Zabito go może w drodze? źwierz dziki rozszarpał? utonął gdzie na rzece?
Ósmego dnia z południa zatętniało w borze wrzawą wielką. Nie wiedziéć dla czego, Kunigas się zerwał na nogi; pewnym był, że po niego jadą.
Wyrwał się na przód kroków kilkanaście, patrzał, a pierś mu się podnosiła żywiéj.
Z lasu wyjeżdżali ludzie na małych konikach, zbrojni, a było ich soroka z półtora...
Przodem przed nimi, na koniu téż, w świecącym hełmie, ktoś jechał z mieczem u boku...
W gromadzie, zdało się Kunigasowi, że poznał Szwentasa, który, przygarbiony, jak wiązka siana trzymał się na grzbiecie konia. Nie był pewnym.
Tymczasem przybyły lud począł zsiadać z koni i w dolinie się rozkładać.