Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W szopie mu robiło się duszno; majowego poranka pierwsze brzaski srebrzyły niebo, — uchylił wrót nieco i wyszedł powoli...
Na ziemi spali ludzie pokotem; stróże popatrzyli na wychodzącego, i nie rzekli mu nic. Wysunął się z szopy, począł błądzić po zagrodzie... Bramy stały zawarte, ujść nie mógł; dozwalano mu krążyć, z dala spozierając na niego... Ciekawość jakaś wiodła go dokoła. Drożyną pomiędzy drzewem i stosem Krywejty szedł daléj, gdy z ciemności bałwan Perkunasa spojrzał na niego.
Brzask dnia oświecał z lekka bezkształtną potworę. Spróchniała miejscami, w półmroku, jakby własną jakąś światłością gorzała.
Kunigas spojrzał i oczu nie mógł oderwać. Poczwarne, nieludzkie oblicze, przybierało w oczach jego wyrazy dziwne, wszystkie groźne, krwi-chciwe, okrutne.
W tych wizerunkach zbolałego Boga, które widywał po kościołach, mimo cierpienia była miłość, łaskawość, dobroć jakaś. Był to Bóg, winy przebaczający, zamęczony przez ludzi, krwią oblany własną.
Ten, który z pod pnia nań spoglądał, zdawał się cudzéj, nienasycony, pożądać... nie znał miłosierdzia... Był to bóg ognia, zniszczenia, piorunów...
Kunigas, nie umiejąc wypowiedziéć, czego doznawał na widok Perkunasa, czuł tę różnicę sercem, które się ściskało...
Tam z kazalnic przynajmniéj płynęło słowo przebaczenia, łaski, miłości; tu... panowała zemsta. Tam kapłani niekiedy mówili, że wszyscy ludzie są, lub powinni być braćmi; tu oni byli wszyscy sobie wrogami.
Połyskująca blado we mroku głowa Perkunasa, z szeroko rozdartą paszczęką otwartą łaknęła ofiar... zdawała się je miażdżyć w swych szczękach i z rozkoszą karmić się niemi.
Kunigas stał, z trwogą wpatrzony w kloc ten straszny, po którym światełka próchna biegały, tworząc poruszenia na obliczu potwory, — gdy jeden z czuwających Wejdalotów przybliżył się ku niemu.
Był to młody, urodziwy Konis, znacznego rodu dziecię, któremu wróżono wprędce laskę Krewuli, a może i stolicę Krewego... W oczach jego, rozumnych a ognistych, błyskało życie, podbudzone religijnym zapałem... Wiedział on już o Jerzym i jego losach, a pragnął się od niego samego dowiedziéć czegoś jeszcze. Jak wszystkich napastowanych Litwy obrońców, i jego obchodziły wielce tajemnice tych ludzi zbrojnych, co z zachodu z nową wiarą i orężem szli na kraj jego, zdobywać i wywracać. Jerzy chciał go zbyć ukłonem i milczeniem, oddalając się; lecz Konis go zatrzymał łagodnie.
— Żyliście pono u Niemców, z Niemcami i w ich wierze przez czas długi — rzekł do niego. — Mieliście sposobność im się przypatrzéć. Prawdaż to? silniejsi są od nas ci najeźdźcy?
Kunigas namyślał się chwilę.
— Tak, niestety, — rzekł — silni są żelazem, orężem, zbroją, bogactwem,