Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczęta, jéj towarzyszki, znęcały się nad nią... męzka służba prześladowała... wspólników tu poszukiwać było trudno...
O któréj porze i jak się Baniuta wydobyła z za parkanów i wrót pozamykanych? nie umiano odgadnąć. Była jeszcze z wieczora; w nocy żadne drzwi nie skrzypnęły; a gdy późno w dzień poszły jéj szukać dziewczęta, nie znalazły... Wprawdzie nie było jéj trudném bodaj z poddasza się spuścić, parkan przeleźć, na drzewo się wdrapać i z niego znijść... Dziewczę lepszych sukni, któremi je do gości przystrajać chciano, nie tknęło. Pozostały nienaruszone na strychu. Wdziało nędzną sukmankę i przyodziewek najlichszy...
Nadchodząca noc nie dozwoliła dnia tego nic się dowiedziéć, wpaść na trop żaden. Powysyłani ludzie, którzy okolicę trząść i przejeżdżać mieli, zaczęli powracać aż nazajutrz... Nigdzie zbiegów żadnych, ani na gościńcach, ani po folwarkach, nie znaleziono śladu... Pytania i plądrowanie było próżne...
Nazajutrz stróż nocny miejski, który nade dniem ku rynkowi powracał, rozpowiadać zaczął, że na drodze do Pynaufeldu nocą przemknęły mu się, jakby cienie, jakieś cztery ludzkie postacie... jeden idący przodem człek, para potém i na końcu jakby pacholę.
Mogli to być oni, lecz powtórne trzęsienie zarośli i okolic folwarku było próżne. Skarżył się tylko rybak, który miał duże czółno na Nogacie u brzegu, że mu je właśnie nocy poprzedzającéj skradziono...
Brat Bernard zaraz po biesiadzie, gdy Wielki Mistrz z Kompanem swym odszedł był do kaplicy i sypialni, zgłosił się do niego o posłuchanie.
Przychodził ze smutném wyznaniem winy swéj, ucieczki Jerzego i niepojętego spisku jeńców litewskich, którzy w zmowie z sobą uszli.
Luder przyjął tę wiadomość obojętnie dosyć, starając się nawet strapionego Bernarda pocieszyć tém, że szaleńcy ci gdzieś głodem zamrzéć muszą, a gdyby się cudem jakim do swoich dostać mieli; Zakonowi żadnéj szkody wyrządzić nie potrafią.
— Bracie Bernardzie — rzekł — nie trapcie się tém, ani zrażajcie, ale pilnie odtąd przestrzegajcie tego, aby żaden obcy żywioł się do naszego Niemieckiego Zakonu nie wmieszał. Ani sług, ani czeladzi, ani knechta nie godzi się nam miéć, który-by nie był czystéj krwi niemieckiéj...
Jest nas, dzięki Panu, dosyć i nie potrzebujemy obcych pomocy...
Wielki Mistrz na tém skończył, i mając już uklęknąć do wieczornéj modlitwy, zwrócił się jeszcze do Bernarda, cicho szepcząc:
— Jeżeli-by ich ujęto... szkoda żywić...
Dał znak, ręką po szyi powiódłszy, który Bernard zrozumiał dobrze... pokłonił się nizko i, gdy Luder do klęcznika się zbliżał, wyszedł po cichu.