Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc, Siegfried pożegnał siostrę i przyśpieszonym krokiem zwrócił się do sali biesiadnéj nazad.
Tu już pierwsze kubki na czcze żołądki i głowy podziałały tak zwycięzko, iż wrzawa i szum nie dawały słowa usłyszéć. Brząkano w puhary, śmiechy tubalne się rozlegały; woń silnych zapraw korzennych napełniała salę. Służba zdejmowała już pierwsze opróżnione misy i śpieszyła je drugiém daniem zastąpić. Ogromne ćwierci dziczyzny, stosy pieczonego, gotowanego i smażonego ptactwa, pływające w zawiesistych sosach, każdy rękoma i nożami rozrywał, a myśliwskie psy po-pod stołami gryzły się o rzucane kości.
Siegfried, szukając dla siebie próżnego miejsca, nie znalazł innego nad jedno w końcu stołu, gdzie się, zawsze skromny i unikający być na oku, brat Bernard usadowił.
Tego mu właśnie potrzeba było... Bernard, na łokciu sparty, nie brał się do jedzenia, noża nawet nie odpasał — siedział pogrążony w myślach jakichś.
Wszystko dokoła się śmiało, on marszczył się i krzywił.
Siegfried pochylił mu się do ucha.
— Słyszeliście? wiecie? — zapytał. — Waszego wychowanka, słyszę, nie stało... Z parobkiem jakimś ujść miał... A oto Gmunda na mnie napadła, że jéj knechty naszę dziewkę porwały. Nie inni, tylko ci.
Bernard się rzucił ku niemu.
— Miała Litwinkę na wychowaniu? — zapytał żywo.
— Tak, jak wy... — ale spojrzenie nie dało mu dokończyć; Bernard znakiem, w czas uczynionym, przypomniał mu, że pochodzenie chłopca było tajemnicą.
— Zbiegł więc wasz zakładnik? — spytał Siegfried.
— Znikł... nie wiem — zamruczał ostrożny Bernard. — Szpitalnik mi doradził dać go na folwark, do Pynauów, dla wyzdrowienia... tam musiał on dać się zbałamucić komu. Parobek... litewski źwierz — dorzucił — pół-dzika bestia... ale zdrajcą nie był i lat u mnie służył wiele. Niepojęta rzecz...
— Posłaliście za nimi? — zamruczał Siegfried.
— Pogonie poszły ciche — rzekł Bernard — ale rozgłaszać o tém nie trzeba. Wszystko się jeszcze na głupim wybryku dla dziewczyny skończyć może. Mnie ta ucieczka dziewki od Gmundy trochę pocieszyła. Chłopiec młody, krew gorąca... gdzieś, chwyciwszy ją, skryć się musiał w pobliżu Pynau. Przetrząsą krzaki, to go znajdą.
A parobek... pewnie ucieczki się wcześnie dopatrzywszy, nie zbiegł, ale szukać chłopca musi...
Siegfried słuchał, ostygłszy nieco.
— Tak sądzicie? — zapytał.
— Sądzę, że inaczéj być nie może, bo uciec... dokąd? jak? byłoby niepodobieństwem! — rzekł Bernard. — Chłopca się wsadzi do kaźni, na chleb i wodę, Gmunda dziewczynę ukarze...