Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasem nawet ochrzczeni i dawno nawróceni Polacy. Nie bronił chrzest od krzyżackiego miecza, tylko słowo niemieckie i krew germańska.
Tym razem gośćmi Zakonu byli: Ludwik Margrabia Brandenburski, Filip Hrabia z Namur, Hrabia Henneberg, kilku Francuzów chciwych rycerskich zapasów, kilku Austryaków i jeden możny pan Angielski. Zastęp ten, który już liczył dwieście najpiękniejszych hełmów, powiększał się jeszcze co dzień.
Każdy z tych dostojnych przybyszów prowadził z sobą garstkę szlachty, równie jak sam uzbrojonéj i mężnéj... Przeciwko poganom napół nagim, zaledwie w jakiś oręż opatrzonym, żelazny rycerz z Zachodu stał za dziesięciu, był machiną i jakby ruchomą twierdzą, rozbijającą tłumy. Nie brały go strzały, o mur stalowy na jego piersi rozbijały się twarde pałki. Wyprawa była zabawką, klęska rzadką, a nieszczęśliwi mogli się pomścić zadawanych sobie, tylko skupiając się w tłumy ogromne, i mrowiem zasypując przeciwnika...
Dnia tego, część już gości zgromadzoną była w salce o granitowym słupie, dokoła Mistrza Wielkiego. Gwar słychać było wesoły... Języki mieszały się tu różne, jak u wieży Babel... Część mówiła po niemiecku rozmaitymi dyalektami ziem, z których pochodziła, niezawsze się dobrze rozumiejąc między sobą; Francuzi z niektórymi porozumiewali się po łacinie, między sobą językiem południowéj i północnéj Francyi, obu krewnemi sobie a odmiennemi jednakże... Anglik łamał się z niemczyzną powinowatą; kilku rycerzy polyglottów chodziło od jednych do drugich, posługując jako tłómacze...
Wszyscy dostojnicy zgromadzeni już byli i oczekiwano tylko na hrabiego z Namur, który po wczorajszéj, długo przeciągniętéj, uczcie, spoczywał; gdy skromnie i po cichu wsunął się Bernard i stanął na uboczu. Nikt na niego nie zwrócił uwagi, chociaż piękna ta postać dziś tak odbijała od innych wyrazem posępnym, smutkiem i bolem prawie, a tak wśród ogólnego wesela i ożywienia zdała się tu obcą i rażącą, iż pierwsze na nią wejrzenie powinno było wywołać pytanie: co ten człowiek przynosił z sobą? jaką klęskę, jaką wieść złą, jaką groźbę?
Większa część Krzyżaków nawykłą tak była widziéć brata Bernarda surowym, ścisłym zachowawcą reguły i stróżem jéj nad innymi, iż jéj może posępne to oblicze nie zdziwiło wcale. Zbywano je wejrzeniem przelotném, ukłonem nieznacznym, i nikt nie śpieszył do rozmowy i towarzystwa z tym, który tu, dziś zwłaszcza, wśród tych saturnalii, był jakby dysharmonijną nutą...
Ten i ów rzucił nań okiem i uchylił się prędko.
Goście przysłuchiwali się z upodobaniem powieściom Krzyżaków z czasów pierwszego ich osiedlenia się i pierwszych walk z niewiernymi. Czasy to już były niemal w bajeczne obleczone legendy, postrojone poetycznemi wymysły. Chlubiono się tymi przodkami, których pierwszym zamkiem obronnym był stary dąb rozłożysty, obwiedziony parkanem, opasany rowem, na gałęziach swych dający schronienie przyszłym zdobywcom...