Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 102.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiał Rymos, a wówczas bezpieczniejsi się czuli, bo on straż sprawiał około furty...
W cichych rozmowach z dziewczyną, Jerzy wszystko jéj już wyspowiadał, co wiedział i myślał. Oboje z dziecinną zarozumiałością postanowili uciekać, a było im tém pilniéj, że Baniuta ze łzami w oczach się uskarżała na zuchwałe obchodzenie się z sobą gości, od których Gmunda wcale jéj bronić nie myślała, żalącą się łajała i groziła jéj chłostą.
Jerzemu myśli najzuchwalsze przychodziły do głowy, jakby dziewczę ocalić? Własna ucieczka już nie obchodziła go tyle, co los niebieskookiéj, złotowłoséj Baniuty. Była to pierwsza w życiu jego namiętność, gwałtowna, nie licząca się z niczém. Samo przypuszczenie, iż mu ktoś mógł pochwycić ten skarb, do wściekłości go i szału pobudzało...
Szwentas się ociągał; gotów był go porzucić i sam z nią i Rymosem zbiedz w lasy... a potém?? Sam on nie wiedział, co się stać mogło.
I tego wieczoru, powróciwszy, Jerzy postanowił przynaglić Szwentasa, aby, bądź co bądź, dzień ucieczki naznaczył. Ale parobek wrócił znużony późno bardzo, i na pierwsze słowo Kunigasa, położywszy palec na ustach, szepnął:
— Niezadługo...
Więcéj powiedziéć nie chciał.
Parę dni znowu upłynęło. Jednego popołudnia, gdy we dworze oprócz staréj Dietrichowéj i sługi nikogo nie było, w dziedzińcu konno zjawił się Bernard, który, że pachołka z sobą nie miał, a ludzie wszyscy w polu na robocie byli, dowołać się nie mógł nawet, by mu kto konia potrzymał.
Stara Dietrichowa wyszła z lamentem i pokłonem, tłómacząc się, że w polu było co żyło, a młody Krzyżak i jego pachołek także gdzieś powędrowali.
Zmarszczył się Bernard.
Nie chciał już zsiadać nawet, znalazłszy baby same, i z konia wydał staruszce rozkaz, aby Jerzemu nazajutrz na Zamek wracać poleciła.
Zawrócił się i pojechał.
Jerzy, który właśnie drogą od miasta skradał się na folwark, poznawszy z dala Bernarda, musiał się w łozinach ukryć, aby uniknąć spotkania. Serce mu biło przeczuciem jakiemś złowrogiém. Pośpieszył co prędzéj na folwark. Tu Dietrichowa, ledwie go ujrzawszy, wołać poczęła, aby się zbyć danego jéj polecenia...
— Paniczyku — rzekła — przybył tu po was brat Bernard; jutro was na Zamek wołają.
Jutro! tak, jutro! niech mi tak Bóg i święta patronka Barbara pomogą. Tak mówił, słyszałam wyraźnie; nakazał, byście mu się jutro stawili...
Jerzy stał, jak przybity; gniew mu sercem poruszał; to nastawanie staruszki drażniło go; odezwał się pół szydersko:
— Jutro? hę? a nie oznaczył-że pory?