Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ten zdziwił się wielce powrotowi parobka i zatrzymał go.
— Jak śmiałeś pana swego opuścić? — zapytał.
— Sam mnie posłał — odpowiedział parobek spokojnie, pokazując wędzidło nowe...
Bernard popatrzył i zachmurzył się.
— Mogliście do czasu i starego zażywać — rzekł — bo rychło was na Zamek sprowadzę. Jerzy zdrowszy jest i silniejszy?
— Albo ja wiem? — począł parobek. — Codzień na niego patrząc, nie widzę zmiany. Stary Dietrich skarży się, że na nim nie widać polepszenia. Mruk, milczący, smutny... jak był, tak i jest do dziś dnia. Z niego nie będzie pociechy.
Pogardliwie słuchał tego Bernard.
— Widać, że i tobie w Pynau zasmakowało — rzekł szydersko.
— Jakby to mnie — odparł parobek — gdzie lepiéj, albo gorzéj być mogło?
Ruszył ramionami. — Chyba ta różnica, że inna ręka w kark tłucze...
Krzyżak odszedł był parę kroków.
— Powiedz panu swojemu, — dodał — żeby się rychło do powrotu sposobił: dosyć już miał swobody; a u Pynauów nic się dobrego nie nauczy.
Szwentas uśmiechnął się.
Ze złą nowiną pośpieszył z powrotem na folwark, ale tu Jerzego nie zastał. Częściéj teraz, niż dawniéj, szczególniéj wieczorami, wymykał się on i pieszo... Miał go w podejrzeniu parobek, lecz milczał.
Dnia tego powrócił Jerzy o zmierzchu, zmęczony i zdyszany, poruszony więcéj niż kiedy. Szwentas leżał u progu, czekając na niego; podniósł się, zobaczywszy go, ze zwykłym sobie uśmieszkiem szyderskim.
— Pozdrowienie wam przyniosłem od Bernarda, — rzekł — bo gdy kogo człowiek nie rad spotkać, pewnie się natknie na niego. Tak i ja. Pytał o wasze zdrowie; powiedziałem, żeście chorzy, ale to pono nie pomoże i na Zamek wkrótce potrzeba będzie powracać.
Jerzemu oczy się zaświeciły.
— Szwentas! — zawołał — nim ta chwila nadejdzie, rób co chcesz, ja ujść muszę.
Nic nie mówiąc, zrezygnowany parobek się na ziemi położył, skurczył, ręce pod głowę zacisnął i westchnął głęboko.
— Słyszałeś? — powtórzył chłopak.
— Kunigasiku! — zamruczał Szwentas — ja to nawet słyszę, czego wy nie mówicie, a chcecie, bym puścił mimo to, co niepotrzebnie tak głośno wykrzykujecie? Szwentas stary zrobi, co może, a wy idźcie spać.
Nazajutrz do dnia parobka we dworze nie było, nie powrócił do obiadu, nie pokazał się do wieczora. Jerzy, jak tylko począć miało zmierzchać, puścił się ku miastu. Wymykał się on tam teraz niemal codziennie, tak, aby u parkanu stanąć o zmroku. Baniuta prawie zawsze nań oczekiwała, czasem się zja-