Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ło być piękném, podrzucało główkę, wyginało się, jak ptaszę siedzące na gałązce... białe ząbki, niebieskie oczki i te ruchy wdzięczne, a dla Jerzego nowe, czarujące, w początku zastępowały słowa...
— Kunigas! — powtarzała Baniuta.
Jerzy głową potwierdzał. Imię jéj wiedział i szeptał je z cicha... Śmiała się imieniowi swojemu w jego ustach. Rumieniła się, nie wiedziała co począć... przyszła jéj myśl jakaś i nagle półgłosem nucić zaczęła piosnkę litewską.
Chłopak słuchał zachwycony.
— „Tam w ogródku kwitnie macierzanka, tam w ogródku tymianek zakwita; a gdzie się nasza siostra obróciła, tam najśliczniejsze wyrastały kwiatki“.
„Zieloną łąką przechodzi dziewczyna, dziewiczy wianek w białych rączkach trzyma. Wianku mój ciemny, wianeczku ruciany, daleko ze mną pójdziesz ztąd, daleko!“
„Bądź-że mi, matko moja, bądź mi zdrowa! Ojcze mój drogi, bądź mi ojcze zdrowy! zdrowi bywajcie, mili bracia  moi! siostry kochane bywajcie mi zdrowe!...“
Tęskną tę piosnkę nucąc dziewczę zaszlochało. Jerzemu ogień uderzył do głowy...
— Nie żegnajcie! — przerwał — wrócimy do nich!
Spojrzała nań.
— Nie! nam tu ginąć w ich szponach! — westchnęła.
— Ja was wybawię od nich! — przerwał Jerzy z dumą młodzieńczą, sam nie wiedząc, co mu dawało tę pewność ocalenia.
Baniuta przysunęła się ku otworowi w parkanie.
— Jak? — spytała.
Lecz Jerzy wśród natłoku myśli na odpowiedź zebrać się nie mógł. Pochylił się ku niéj.
— Uciekniemy — rzekł — ja was ztąd zabiorę...
Wyrzekł to z taką pewnością, iż uśmiech i promień szczęścia na twarz dzieweczki wywołał.
Podniosła ręce z wyrazem wdzięczności.
Rozmowa byłaby teraz szła może żywiéj, gdyby Rymos nie syknął i nie dał znaku. Jerzy zerwał się z ziemi i, zobaczywszy nadchodzącego Siegfrieda z dwoma rozweselonymi towarzyszami, co prędzéj zbiedz musiał za załom ogrodzenia.
Baniuta znikła; Krzyżacy podśpiewując, siadali na konie, Rymos im podawał strzemiona. Nadchodził wieczór, gwiazdy zaczynały pokazywać się na niebiosach. Jerzy, już nie śmiejąc powracać do parkanu, musiał co prędzéj puścić się z powrotem do Pynaufeldu.
Szedł, jak nigdy czując się silnym, pełnym życia i jakichś niewysłowionych, błogich nadziei. Jak ten, co się wpatrzył w blask długo, oślepiony