Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

późniéj Baniucie, a że ręka teraz zgrubiała i ciasny był na nią, wieszała go na sznurku i, ukrywając pod koszuliną, na szyi nosiła.
Niemieckie dziewczęta śmiały się z niéj, przedrwiwały, przezywały ją kotką dziką, ale zazdrościły jéj wielce piękności, przebiegłości i siły. Maleńka, gibka, zwinna, słabiutka na pozór, Baniuta dźwigała ciężary ogromne, a uderzenie małéj jéj rączki starczyło za ciśnienie kamieniem.
Nauczyć się musiała téj mowy, którą koło niéj szwargotano, ale napróżno usiłowano oduczyć ją litewskiéj. Siadała po kątach, kryła się i śpiewała pieśni, mówiła sama do siebie tylko tym językiem, jakiego ją matka uczyła.
Chodziła do kościoła i musiała się modlić, lecz wszyscy poznawali po niéj, że swoich się bogów nie wyrzekła. Stała strwożona w kościele, a wymykała się z niego, jak tylko mogła. Słowem, było to stworzenie nieuchodzone, ugłaskane tylko pozornie, i jakby wypatrujące chwili, aby pierzchnąć do lasu. Pięć lat upływało, jak ją tu przyprowadzono; z dziecka wyrosła na śliczne dziewczę, z ogromnemi, niebieskiemi oczyma; przyswoiła sobie, co tylko mogła od Niemek; lecz tego, co przyniosła z sobą, ani zapomniała, ani się wyrzekła.
Rozumem i bystrością daleko przechodziła wszystkie rówieśnice swoje.
W pierwszych latach Gmunda i jéj siostrzenice usiłowały się dopytać od niéj coś z przeszłości... ale dziewczę potrząsało główką i mówiło, że nie pamiętało nic, oprócz tego, że ją, porwawszy, odarto i zbito.
Z tych czasów pozostała jéj na prawéj ręce blizna od rany, na którą patrzała co dzień i zdała się ją pielęgnować, jak drogą jakąś pamiątkę.
Posłuszna, pojętna, czasem obojętnie łagodna, gdy się znużyła, — Baniuta sercem się tu nie przywiązała do nikogo... nie zwierzyła nigdy, nie poskarżyła nawet. Wejrzenie jéj na tych, co ją otaczali, pokryjome, pełne było nienawiści i wstrętu.
Pomimo téj dzikości dziewczęcia i pozoru dziwnego, tak pięknością i wdziękiem czarowała wszystkich, że mężczyźni nie mogli się jéj napatrzéć i Gmunda aż się gniewała już na to oblężenie. Baniuta wcale się nie nastręczała, rada chowała po kątach... ale, jako sługa, często téż i wybiedz była powinna, choć nie chciała.
Co się miało stać z tą Litwinką, która na Niemkę przerobić się nie dała, nikt przewidziéć nie umiał. Tymczasem ludzie na niéj oczy paśli, a nawet stary Siegfried, na wszystko zobojętniały, gdy mu posługiwała, wzroku od niéj oderwać nie mógł.
Jakim sposobem Rymos, który przy jednym z białych płaszczów czasem pachołka zastępował, poznał się z Baniutą — odgadnąć łatwo. Trzymał on konie długo pod parkanem dworu pani Gmundy, a traf chciał, że z drugiéj strony w krzakach ukryte dziewczę, korzystając z chwili, gdy we dworze o niém zapomniano, właśnie sobie półgłosem piosnki litewskie zawodziło.
Rymos, jak go tylko nuta doszła, z bijącém sercem przytulił się do