Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jéj czy napastników? on teraz nie był pewnym. Chciał ją pomścić i broniono mu się, i ścigano go... Nie z nim-że jednym tak się działo... Narzeczona, ci ludzie, wszystko to leżało w grobach... umarłe było, lub tak, jak strupieszałe dla niego; a Litwa — matka, nieśmiertelna, żyła. Widział tu młode jéj oblicze, słyszał śpiew jéj dziewiczy... miał-że on katom pomagać, aby ją zadławili?!
Tak myślał Swalgon, powracając do szopy, w któréj mu na noc miejsce wskazano, i bił się z sobą, dopóki nie usnął, a marzył, gdy mu się powieki skleiły... Wreszcie sny powlokły się ciemnością nieprzebitą; a gdy Szwentas zbudził się, bo drudzy śpiący z nim wstawać zaczęli... już dniało i na gródku niewiasty i czeladź poruszały się około rannego gospodarstwa.
Na spopielałych ogniskach dorzucone łuczywa na nowo nieciły płomień?[1] przystawiano garnki; kobiety nuciły, chodząc; kury śpiewem witały jutrzenkę, która jak dyament na niebie świeciła, sama jedna, bo wszystkie siostry jéj, pobladłe ze znużenia, gdzieś w głąb’ nieba się poukrywały.
Zbudziwszy się, Szwentas leżał długo, znalazłszy w sobie i starego człowieka — zdrajcę, i nowe Litwy dziecię. Zdało mu się, że w jego piersi wstali przeciwko sobie i chcieli walkę rozpocząć, ale stary... uląkł się i zapadł gdzieś...
Co miał czynić teraz? Przyszedł Redę szpiegować, a musiał jéj służyć? Nie chciał się przyznać do winy, a trwać w niéj nie mógł. Zwlókł się ze słomy i poszedł do gospody, w któréj wczoraj był z innymi. Tu już mleko i piwo dawano przybylcom, a gwar i śmiech się rozlegał.
Swalgon zajął miejsce na uboczu, czekając na dworaka, który go tu przyprowadził. Ten nadszedł nie rychło.
— Dobrze mi tu u was na gościnnym chlebie — odezwał się do niego Szwentas — alem ja się tu mało zdał na co komu. Nawykłem się włóczyć; zamkniętemu mi żyć duszno. Puśćcie już mnie; ale nim pójdę, chcę Redzie za chléb podziękować... i jeszcze jéj co rzec.
Dworak nie sprzeciwiał się. Kunigasowa Reda właśnie była w podwórcu, i z dala postrzegł zdziwiony Swalgon, że ludzi swych, co na zamku dla obrony stali, sama opatrywała.
Na głowie miała na zawitkę włożony szłyk, a u pasa wiszący miecz... i tak się poruszała, jak wojak, gotowy na koń i na bój... Chodziła od gromady do gromady, ludzi badała, gromiła jednych, drugim rozkazy dawała...
Po dniu widziana twarz jéj inaczéj się wydała Swalgonowi: była jeszcze piękną prawie, choć wiek jéj lice surowém uczynił i posępném.
Szwentas stał z głową odkrytą, czekając, aż dopóki ze swymi ludźmi nie skończy; patrzył i dziwił się, a gdy groziła i napominała, robiło mu się straszno. Nie jeden raz doznał on od Krzyżaków okrucieństwa i srogości, którym poddawać się musiał, w duszy ich przeklinając; głos Redy tak mu brzmiał swojsko, macierzyńsko, iż, gdyby nim nakazała mu iść a powiesić się na

  1. Błąd w druku; powinien być przecinek.