Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 065.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pójdę — powtórzył Szwentas. — Po czém go poznam??
Matce się łzy zakręciły w oczach, i ręce poczęła łamać rozpaczliwie.
— Po czém go poznasz? Jego?... był piękny, jak słońce! Włos miał złoty... Skazy na nim nie było. Tylko Dewa w kolebce na znak mu dała... po stronie serca, u ucha, ziarno grochu czarnego (żirnie) — a wróżki mówiły, że to szczęście znaczyło, a los powiedział, że na śmierć go tak napiętnowano!...
I oczy sobie zakryła rozpłakana, a dłużéj już nie chcąc mówić ze Swalgonem, cofnęła się ku łożu ojcowskiemu.
Wtém dziewczęta, jakby rozumiejąc jéj ból i tęsknicę, choć im nic nie nakazano, spojrzały po sobie i zgodnemi głosy pieśń zanuciły...
— „Wieczorem wczora, z wieczora, owieczka mi przepadła. A! któż mi szukać pomoże owieczki mojéj jedynéj?
„Chodziłam prosić jutrzenki. — Nie mam czasu! — powiedziała, — muszę słońcu na zaraniu ogień zagasły rozniecić! — Chodziłam do wieczornicy... — Nie mam czasu, — powiedziała, — bo muszę słońcu wieczorem nocne jego usłać łoże. — Poszłam potém do księżyca, księżyc mnie z niczém odprawił. — Mieczem wpół jestem przecięty, i smutna jest moja dusza. — Zabiegłam aż do słoneczka, a ono mi powiedziało: Dziewięć dni szukać go będę, a nie znajdę dziesiątego...“
W ognisku łuczywa przygasały, ostatnia pieśń, coraz ciszéj nucona, umarła ledwie dosłyszanym dźwiękiem.
Dworak dał znak zapatrzonemu jeszcze Swalgonowi, że czas było wychodzić. Kunigasowa Reda przypadła u łoża ojcowskiego, w rękach twarz utuliwszy, zapłakana, czy zadumana.
Dziewczęta powstawały cicho, unosząc z sobą kądziołki, przytrzymując fartuszki, aby nie podzwaniały.
Szwentas z przewodnikiem swym wyszedł na podwórze. Cicho tu było teraz i gród się jeszcze dziwaczniejszym wydawał, na pół-rozjaśnioném księżycem i gwiazdami niebie, jak czarna góra jakaś stroma, jak wielka skała, któréj gdzie niegdzie bok jaki i rąbek światło Menesowe srebrnym paskiem dziergało... Ludzie już spali po szopach, na podwórcach chodziły tylko straże z oszczepami, przesuwając się, jak nieme cienie umarłych na mogiłkach.
Swalgon wychodził z téj izby, nasłuchawszy się śpiewów, pijany, poruszony, drżący...
Gdy spojrzał teraz na boży świat, wszystko mu się inaczéj wydawało; gdy przypomniał, że musi powrócić Niemcom służyć a swoich zdradzać — dreszcze przechodziły po nim.
Zemsta, z którą chodził tak długo, zgasła i spopielała, a w uszach śpiewały ciągle pieśni macierzy, sióstr i młodości... Te lata, które przeżył w zapomnieniu o swoich, zdały mu się teraz jakby snem.
Za co mścić się miał? Porwano mu dziewczynę, ale czyją to było winą?