Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wielki Mistrz, najbliżéj stał komina. Był to mąż poważny, lecz nieprzyjemnego wyrazu twarzy. Oko jego biegało niespokojne, usta gryzł, czoło marszczył i choć był pomiędzy swoimi, między najzaufańszymi, zdawał się niedowierzająco na nich spoglądać.
Nieodstępny, od niedawnego czasu, od zabicia Mistrza v. Orselen przez mściwego Endorfa, Kompan, dodany Wielkiemu Mistrzowi, stał zdala u drzwi, z salki téj do mieszkania jego wiodących.
Był to najmłodszy ze zgromadzenia, z bystrém wejrzeniem, pięknéj rycerskiéj postaci chłopak, który trzymał się na uboczu, jak gdyby na starszyznę nie zwracając uwagi, bo do jéj narad nie miał prawa należéć. Postawiony na straży, nie mógł opuścić stanowiska. Zwano go hrabią v. Henneberg.
Mistrz Luder, oprócz niespokojnego oblicza i dumy, jaką mu książęce urodzenie dawało, nie odznaczał się niczém.
Twarze Wielkiego Komtura, Marszałka i Podskarbiego, dygnitarzy, składających radę tajemną, więcéj miały wyrazu i dozwalały się domyślać, że władza wprawdzie była w ręku Mistrza, ale siła kierownicza w głowach téj starszyzny, spokojnéj, pełnéj siły i wiary w siebie, przejętéj wielkiém posłannictwem, jakie spełniała.
Oprócz Wielkiego Komtura i wymienionych, rycerz Bernard, któregośmy już widzieli wczoraj, tak odziany, jak w kaplicy, tak niby mało znaczący i bez urzędowego stanowiska, jak wprzódy, w ciemnym kącie siedział na ławie niby świadek niemy i obojętny.
Na twarzy mistrza Ludera malowało się, oprócz niepokoju, znudzenie i znużenie, jakby go na tę naradę wyrwano, gdy potrzebował wytchnienia.
Rozmowa, cicho prowadzona, była niby przygotowaniem do ogólnéj.
Komtur parę razy, nim ją rozpoczął, spojrzał na Kompana Mistrza, Henneberga; a widząc, że skazówki, dawane mu oczyma, nie starczyły, zbliżył się doń, poszeptał, i — Kompan za próg się zwolna wysunął.
Mistrz Luder niecierpliwie nogą popchnął głownią, która się wytoczyła z komina, obejrzał się i zamruczał:
— Mówcie; poczynajcie; słucham!
— Najlepiéj pono będzie, gdy Wam tę sprawę tajemną, która dla Zakonu wielkiéj wagi być może, opowié i objaśni brat Bernard; — odezwał się Wielki Komtur, spoglądając ku niemu.
Mistrz, namarszczywszy się, oczyma groźnemi rzucił na siedzącego w kącie. Z wyrazu twarzy domyślać-by się było można, iż tego brata Bernarda nie lubił.
Powołany powstał zwolna, zdając się o to niewiele troszczyć, i krokiem mierzonym przybliżył się do zgromadzonych u komina.
Milczano, on się namyślał, ale bez troski, zimno; a przystąpienie do Wielkiego Mistrza, którego oblicze niechęć mu zwiastowało, nie zdało się go nic kosztować.