Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 246.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby całkiem bezbronnym nie być, i wyszli z namiotu.
Noc już była ciemna, na północy w ławie chmur strasznie błyskało, w prawo płonęło jeszcze Dąbrowno, a księżyc się z chmur dobywał.
W obozie gwarno i huczno i tłumno, jak za dnia było... trudno się przecisnąć.
Wozy i łupy wszędzie przejścia tamowały, a do królewskich namiotów był téż spory drogi kawał. Dobili się do nich wreszcie, choć Brochocki nieraz obuszkiem sobie drogę musiał torować. Około płotu i wozów, które zwykle otaczały nadworne namioty, trzeba było stanąć. Marszałka Zbigniewa mały namiocik stał u wnijścia, a on sam, w koszuli przed nim, bo tylko co był z konia zlazł, naupędzawszy się za tymi, co z Dąbrowna się jeszcze wlekli i po drodze dokazywali z jeńcami.
— Co WMość tu robisz? — zapytał marszałek Brochockiego — pewnie ze skargą jaką; ale ja nic już dziś poradzić nie mogę: rycerstwo wzięło na kieł, i bodaj czy nie wy, miły panie, temu winniście. Byliście jednym z pierwszych?
— Nie ostatnim, to pewna — odezwał się Brochocki. — Co się stało, źle się nie stało. Krzyżakom strachu napędzim.