Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z mieczykiem, jak na ptaszki w pole iść! A konia masz?
— Koń jest, zbroję kupię i co trzeba.
— Kupisz? toś u pani matki grosza szarpnął: widzisz niegodziwcze.
— A cóż było począć? przecież to nie kradzież?
— Szalona pałka! — rzekł przypatrując mu się pan Andrzéj i obrócił go kilka razy we drzwiach namiotu. — Do czego się to zdało? Siły żadnéj, chrząszcz... w pierwszym lepszym ścisku, swoi cię zduszą: i na dziewczynę wyglądasz, jak Bóg miły.
Chłopiec się czerwienił.
— Gdybym chciał ulitować się nad tobą, na coś ty się mi zdał? niańki jeszczeby dla waszeci potrzeba. Sam jeden jesteś? — dodał Brochocki.
— Mam starego sługę.
— Dwie gęby więcéj? a tu i tak często nie ma co jeść!
— Ja się wyżywię sam.
— Matczynym groszem — śmiał się Brochocki — to mi zuch.
Wtém zatrąbiono po raz drugi. Pacholę nadbiegło oznajmując, że obóz się ruszać zaczyna i że na chorągiew niedługo przyjdzie koléj.
Brochocki więc co żywiéj poszedł zbroję wdziewać, lekką, jakiéj do pochodu używano. Myślał,