Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie trzeba ludzi straszyć, ani popłochy siać, sławetna pani Barbaro — odezwał się zakonnik, — o królu gdzie jest nie wiemy, idzie ku nam to pewna, wojna za pasem nieunikniona, lecz Zakon nie ma się czego lękać. Zakon potężny jest!
Noskowa w rączki uderzyła i głową z ramienia na ramię wahając, milczała chwilę.
— Dla nas wojna — rzekła — straszne słowo! dla żołnierza wesołe, kupcowi groźne. Co my poczniemy?!
Nie odpowiadając wprost na to, podskarbi oczyma powiódł po komnacie, zajrzał do sypialni i antykamery.
— A gdzie Ofka — spytał cicho, przymrużając oczy. — Nie ma jéj tu? bo to ciekawa wiewiórka, gotowa się gdzie w kącie zaczaić, a mamy z sobą, moja pani, różnych rzeczy do mówienia wiele, o czém nie koniecznie jéj wiedziéć potrzeba.
Usłyszawszy to, poszła pani Noskowa dosyć lekką stopą, mimo dobréj tuszy, obejrzéć sama wszystkie kąty, za córkę bowiem ręczyć nie śmiała, a raczéj mogła chyba ręczyć, że gdy się sposobność nadarzy, figla spłata, a gdy szept usłyszy, podkradnie się i podsłucha.
— Nie, jeszcze jéj niéma — odezwała się