Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc w drogę! — dodał podskarbi — ja na koń niebawem siadam, wy na wóz.
Nagła ta zmiana w usposobieniach z trudnościąby się wytłómaczyć dała, gdyby nie dziwny zbieg okoliczności, który staruszka potrzebnym czynił dla Zakonu.
Merheim już napół odziany do podróży, zapukał do celi Mistrza. Wpuszczono go natychmiast.
Ulryk właśnie odprawiał komtura Grudziądzkiego, który na gród powracał, gdy podskarbi stanął w progu.
Po wyjściu jego zostali sami, Mistrz posępnie spoglądał na uśmiechniętego Merheima.
— Jadę do Torunia — rzekł z pośpiechem podskarbi. — Patronowie Zakonu czuwają nad nim, wszystko się składa jak najpomyślniéj, nawet to co nam się groźném zdawało. Stary ksiądz co nam się podejrzanym wydał, gdy go na męki brać miano, znalazł świadka i obrońcę, niewinnym się być zdaje. Co dziwniéj, jest bratem osoby — dodał Merheim, — którą mam na myśli podesłać ku królowi, aby mu słabą głowę zawróciła do reszty. Ksiądz mi się przyda, aby jéj towarzyszył w podróży i od napaści ochronił. Nie zdradzi nas, bo o Bogu i niebie myśli, włosiennicę nosi i paskiem kolczastym się opina. On téż nic wiedzieć nie bę-