Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przychodzę na świadectwo — zawołał nagle. — Ja znam od dzieciństwa Ojca Jana, jam patrzał nań i na jego życie... święty człowiek jest! Nie dopuszczajcie się na nim gwałtu... jedna kropla téj krwi niewinnéj zacięży na szali Bożéj, ja się zań ofiaruję na próbę, na mękę, na przysięgę gotów.
Mówił, jakby napół nieprzytomny, z pośpiechem gorączkowym, wciąż się oglądając na księdza, to na trybunał, i drżąc ze strachu.
— Człowiek to Bogu i modlitwie oddany cały, jakżeby mógł myśléć o zdradzie, służyć mocarzom ziemskim!
— Przecie służył im! — zawołał podskarbi — sam to zeznał.
— I to co zeznał prawdą jest — mówił braciszek — ale niewinną, a co rzekł to święte, bo nigdy w życiu ust kłamstwem nie skalał.
Złożywszy ręce, jak do modlitwy, braciszek klęczał. Z dolnéj sali starzec nań patrzał, jeszcze będąc w rękach katów i łzy mu ciekły: podniósł nieco palce błogosławiąc zdala swojego obrońcę.
Z twarzy Merheima i zasiadających u trybunału widać było, że im niemal w niesmak i nie w czas przyszło to świadectwo. Naradzali się.
Skinął podskarbi na pachołków, ażeby księdza