Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wsparty na ręku, nie odpowiedział stary ani słowa; zdawał się modlić.
— Przebaczcie mi — mruknął podskarbi — prowadzić was muszę, gdzie mi kazano...
Stary poszukał kija opartego o ścianę, nałożył swą torebkę na plecy, czapeczkę na głowę i stanął w gotowości do wyjścia. Ręce jego białe, wychudłe, drżały ze znużenia, oparte na kiju. Z ukosa zmierzył go okiem podskarbi i do drzwi kroczył.
Dwóch knechtów stało w korytarzu, pomiędzy dwojgiem drzwi żelaznych, do sklepu Witolda wiodących, z halabardami w ręku, z mieczykami u pasa, w płaszczykach z półkrzyżem.
Nie mówiąc nic do nich, spojrzał tylko i ręką wskazał podskarbi przejście na lewo, którém sam poszedł przodem. Wychodzącego staruszka dwaj pachołkowie wzięli pomiędzy siebie. Zamiast wynijść z gmachu po schodach, Merheim puścił się długim gankiem podziemnym, sklepionym, gdzieniegdzie z lewéj strony oświetlonym małemi okienkami kraciastemi. Kilka razy zwrócił się on i za nim idący w prawo i lewo, ciemnemi przejściami, aż doszli do drzwi okutych, od których żelazny drąg odwalony leżał przy murze. Zagłębione w grubéj ścianie, miały zawieszony krzyż czarny na sobie.