Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nie obejdzie, pokierowania siecią, aby ryba wpadła, wyciąganiem na brzeg, i reszty.
Zamachnął ręką.
— A cóż mi po tém, choćby go nawet nie stało?—zawołał Mistrz niechętnie,—ażali tam niema wojownika Witolda i mazowieckich książąt, i rycerstwa i wojewodów?
— Lecz wodza odjąć w chwili walki, albo go spoić i głowę mu zawrócić, małaż to rzecz?—mówił Merheim. Tu o losy Zakonu idzie! Miłość Wasza znasz jedno: w pole iść i bić się, ale w polu różnie bywa. Obiecują się nam wszyscy, a wielu z nich dostoi? Król rzymski Zygmunt na dwóch stołkach siedzi; Węgrzy wojnę zapowiedzą, a nie wyjdą, inni się pochowają. Ma Zakon siły, lecz czy równe tym, z któremi walczyć będzie? ja nie wiem. A to wiem, że gdy szala nie doważa, rzucić na nią czy flaszkę z napojem, czy kobietę, czy szatana, byle na naszą przechyliła się stronę, powinność każe zakonna.
Zamyślony głęboko siedział Mistrz, jakby ważył słyszane słowa.
— Czemużeście tu nie byli przed godzinami kilku—ozwał się,—a nie słuchali, co mi tu jakiś starzec rzucał na głowę? Burzyła się dusza moja, słuchając, i kazałem go zamknąć do sklepu,