Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 288.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie ma nasze godło. Butny zrazu był, potém się uchodził: natura znać poczciwa, krew zdrowa, tylko w głowie jeszcze pstro. Mnie ta jego tarcza najwięcéj ciągnęła. Nie darmo nasze godła nosi, coś to z dawnych czasów nas łączy. A przyznam się — dodał — żal mi się go téż zrobiło, gdy swoję historyą z bratem i bratową opowiedział. Pokrzywdzili chudzinę. Puszczę go bez wykupu, ale mi się więcéj chce: pomógłbym mu do ojcowizny... toby się przytém trochę Niemców natłukło, a to miła sprawa. Z chłopca téż, gdyby go na nasze kopyto przerobić, mogłoby coś być.
— Ale, ale — przerwał Mszczuj — łatani ludzie jak buty łatane: zawsze potém przemakają, nie wiele to warto. Z Niemca tylko skóra na bęben dobra, więcéj nic.
Starościna się rozśmiała.
— Gdzież to dziaduś widział bęben taki?
— Nie widziałem go, alem słyszał rozpowiadaną gadkę, że sobie jeden wódz znaczny kazał, nieprzyjaciela pokonawszy, skórę jego wyprawić — dodał Mszczuj.
— Jeżeli nie wróci — rzekł Brochocki — a zawiodłem się na jego słowie, niechże mi się w życiu drugi raz nie nawija, bo go ściąć każę jak niepoczciwca.