Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 230.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie żalby nam pewnie było, gdyby ich Krzyżacy do nogi wybili... ale tak...
— Ale tak! — bąkał drugi.
— Może się upił tylko.
— A pewnie! — dodał drugi.
— Tak trzeba gadać — dołożył trzeci.
— Albo lepiéj nie mówić nic.
Rozeszli się. Kuno na jakąś odwagę się zebrał i wszedł do kamienicy.
Na dole miał trochę węzełków swoich, najprzód do izby się udał i śpiesznie gotował się do drogi.
Gdy wszystko zgromadził, a pasa wziął, na górę poszedł.
Noskowa płakała siedząc w krześle i powtarzała jeden wyraz:
— Nieszczęście.
Dienheim nie chcąc o tém zagajać rozmowy, szepnął tylko, że jechać musi, bo mu czas przychodzi stawić się na słowie.
Wstała Noskowa z czułością go pożegnać i pragnąc powstrzymać.
— Radbym został, Bóg widzi: nie mogę — odparł cicho.
Obejrzała się dokoła, Ofki nie było: wskazała mu matka drugą izbę: w niéj dziewczę w téj wy-