Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 149.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przez nie wszedł Dienheim do znanego sobie mieszkania, niegdyś tak wspaniale przybranego. Było ono teraz zmienioném wielce, gdyż nie zostawiono w niém tylko to, co się zabrać i sprzątnąć nie dało. Srebra, kosztowności, ozdoby znikły. Stoły i ławy nie pokryte, wyglądały nago i smutnie.
Ofka chodziła po téj izbie, ubrana bardzo starannie i tak pięknie jak za dawnych czasów.
Oczy jéj świeciły, twarz zdawała uśmiéchać; lecz coś ponurego, dzikiego, kaziło tę wesołość przybraną.
— Nie jestem gościnną, ani wdzięczną! — zawołała do Dienheima — ale ja tu teraz matunię zastępować muszę i dużo mam na głowie. Jest co robić, Jagiełłowi panowie na zamku, musimy tańcować przed niemi, służyć im i bawić.
To pierwsza rzecz niewolnicy jesteśmy. Gdym się tu znalazła znowu, zdaje mi się, żem straszny sen prześniła.
Kuno czule ku niéj spoglądał.
— Żal mi was — rzekła — ja dla was będę złą gospodynią; trzeba sobie innéj szukać gospody, ale ją wam Wolff znajdzie. Ja tu myślę...
— Wiecie co myślę? — dodała, zbliżając się