Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Załamał ręce.
Brochocki nań patrzał, nie mówiąc nic.
— Znałem ja dobrze pannę Ofkę — mówił Dienheim — zawsze dziwnie była samowolną i śmiałą nad kobiecy obyczaj; nie było w Toruniu ani między mieszczkami, ani między szlachciankami tak pięknego i roztropnego dziewczęcia... istny kwiatek. Jeżeli, uchowaj Boże, zabita, choć chrześciański pogrzeb-by się jéj należał.
— A gdzież i kto jéj szukać będzie? — rzekł Brochocki.
— Poszedłbym ja — odezwał się jeniec.
— Tak — przerwał p. Andrzéj — abyś mi więcéj nie powrócił! Z tego nie będzie nic, słowa mi dać nie chcesz, to cię krokiem nie puszczę.
— Na ten raz słowo rycerskie daję, że powrócę.
— A to go zapiekło! — odezwał się Brochocki — a no lepiéjbym ja ci towarzyszył, pojedziemy razem; ksiądz będzie się tymczasem modlił.
Dienheim sam poszedł aby konie podano, pierwszy raz ofiarując się starszemu z posługą; przyprowadzono więc parę świeżych wierzchowców i siadłszy na nie, jechali na pobojowisko.
Król je właśnie powtórnie z ks. Witoldem objeżdżał, a Bolemiński go prowadził. Ale już