Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 085.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakeś mnie wziął — mówił Dienheim — tak trzymaj; ażebym miał słowo dawać, tego nie doczekasz. Gdy będę mógł ucieknę.
— A ja gdy dogonię, zabiję.
— To się wié — mówił Dienheim.
— Spętać cię każę.
— Jeżeli u was, w waszém rycerstwie, pasowanego się wiązać godzi, rób co chcesz.
I tak po całych dniach się z sobą wodzili, ale Brochockiemu, gdy co do przełamywania miał, aż się czarne oczy świeciły.
Powiedział sobie, że go nie puści aż spokornieje.
Miał tedy w namiocie na załodze dwie gęby niepotrzebne, bo ks. Jana zatrzymał przy sobie i jeńca. Przed wieczorem tego dnia, gdy ks. Jan z pogrzebu w Timbargu powrócił, a Brochocki pod namiotem spoczywał, wszczęła się rozmowa o zbiegłym chłopcu, naprawdę o nieszczęśliwéj Ofce, któréj Dienheim się zrazu nie bardzo przysłuchiwał. Dopiéro gdy parę razy i nazwisko Noskowéj i imię Ofki wspomniano, począł ucha nastawiać.
Nie zaczepiał wcale w rozmowie nikogo ów więzień i milczał jak pień, chyba mu Brochocki