Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 011.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy podniesieniu upadł król na kolana i głową dotknął aż do ziemi. Właśnie kielich ksiądz do góry uniósłszy, trzymał go w rękach, gdy Witold wpadł w chrzęszczącéj zbroi i zbliżył się ku Jagielle.
— Bracie! — zawołał — czas wielki! wychodź! Należy radzić, trzeba uderzyć: jeśli im damy pierwszym począć, biada nam, zginęliśmy.
— Daj mi się modlić! — odparł Jagiełło. — Bogu dnia pierwociny należą.
Witold postawszy chwilę, wybiegł zniecierpliwiony. Przed namiotem stała cała rada wojenna, oprócz Zyndrama.
— Na miłość Boga! — zawołał Szafraniec — a jużby dość było nabożeństwa. Czas płaci, czas traci! Króla gwałtemby wyciągnąć z kaplicy, bo jest o czém inném myśléć. Lada chwila uderzyć mogą.
— Król nie odejdzie z kaplicy, dopóki mszy nie wysłucha — zawołał Witold — żadna go siła nie weźmie: to darmo.
Ruszył ramionami Szafraniec.
— Tak samo jak teraz z modlitwą, będzie z bitwą — przerwał Zbigniew z Brzezia — myślmy, aby się król nie naraził. Obstawić go należy i nie puszczać, bo go potém utrzymać będzie