Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 217.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o tem tylko prawiąc ciągle, jakby rad co rychlej do pana swojego powrócić i służyć mu znowu.
Gdy rana się już dobrze podgajać zaczęła, coraz niespokojniejszy Suła, do Krakowa się począł wyrywać. Trzymano go długo, a w końcu i powściągnąć nie było sposobu. Choć mu się we łbie kręciło i szumiało jeszcze — siadł na koń i pojechał.
Zapowiadał, że wprost na zamek do księcia się uda, ale nie strzymał słowa, zboczył na Rzeźniczą ulicę i do tych wrót nieszczęsnych, których obronę niepotrzebną o mało nie przypłacił życiem.
Wrota świeciły białemi nowemi powstawianemi deskami, przed niemi stał właśnie opasły, rumiany, ale nachmurzony Paweł z Brzega.
Poznawszy Marcika głową doń skinął.
— Zdróweś już? — zapytał.
Suła krwawy ledwie zabliźniony szram na głowie i czole ukazał.
— Zbójca! — zamruczał Paweł.
— Ciął mnie — odparł Marcik — a no jeszczem żyw — rachunek między nami nieskończony.
Cóż Greta? doma?
Na to pytanie Paweł usta wydął, czapki poprawił, popatrzał nań, jakby się zdziwił pytaniu i — nie rzekł nic z razu.
— Aleć żywa i zdrowa! — pytał niepoprawny Marcik.
Stryj ruszył ramionami.